Czy będą mieli bazulaque? Chciałem wiedzieć. Wzruszyła ramionami. Skąd mamy wiedzieć, jeśli nie pojedziemy? Czasami trzeba mi mówić takie rzeczy.

Bazulaque, dla niewtajemniczonych (czyli większości ludzi, więc nie krępuj się) to bardzo lokalne danie, które kiedykolwiek znaleźliśmy tylko w górach Aboboreira, położonych między rzekami Douro i Tâmega, a Baião (stare miejsce stemplowania Eça de Queiroza) znajduje się w samym środku tego mini-regionu. Jest to mieszanka różnych mięs, w tym wołowiny, kurczaka, wędzonego chouriço i, co najważniejsze, podrobów jagnięcych, które po ugotowaniu i pokrojeniu na małe kawałki miesza się z kawałkami chleba. Następnie miesza się je ze świńską krwią. Założę się, że to sprawia, że puls przyspiesza w oczekiwaniu. Tradycyjnie podawano go na ucztach weselnych i w dni święte, ale w dzisiejszych czasach wystarczy każda stara niedziela.

Czy Residencial Borges ma bazulaque? Mój Boże, czyż nie. Kiedy zaprowadzono nas do naszego stolika, zobaczyliśmy oddziały kelnerów chodzących po sali z wielkimi miskami tego napoju, rozlewając go tam i z powrotem. Patrzyliśmy, jak ludzie przy sąsiednim stoliku otrzymali porcję po zakończeniu dania głównego (przypuszczaliśmy, że wypili ją również przed daniem głównym), a następnie gapili się w zdumieniu, gdy niektórzy z ich wesołej grupy domagali się kolejnej pomocy, a potem kolejnej. W końcu obsługa zostawiła miskę na stole, aby sami sobie pomogli. Byliśmy o wiele za grzeczni, by zrobić coś takiego, choć przyznaję, że upewniliśmy się, że słowo "pełny" zostało przetestowane do zniszczenia, gdy przyszło do napełnienia małego talerza, na którym podano nasze porcje. Mniam mniam. Zasugerowałem, abyśmy anulowali zamówienie na jagnięcinę gotowaną w piecu opalanym drewnem i wyszli, gdy tylko zjemy nasze podroby, ale żona się nie zgodziła. Nie zamierzała przebyć takiej drogi tylko po to, by wyjść po pierwszym akcie.

Góra jedzenia

Oczywiście panna miała rację. Znowu. Jagnięcina była wyśmienita. Jedynym problemem było to, że super przyjazna młoda kobieta, która nas obsługiwała, zastanawiała się, czy uma dose wystarczy dla nas dwojga i zasugerowała, że być może uma dose e meia będzie bezpieczniejszą opcją. Zawsze chętnie słuchamy mądrych rad personelu restauracji i zastosowaliśmy się do jej sugestii, a następnie zachichotaliśmy, gdy przed nami pojawiła się góra jedzenia. Na stole było całe stado owiec. Panna, zawsze stoicka, zacisnęła zęby i przypomniała mi, że byliśmy w gorszych sytuacjach i że jakoś, z hartem ducha i determinacją, damy radę. Zrobiliśmy to wcześniej i zrobimy to ponownie. Zabrała się do pracy, choć nie mogłem nie zauważyć, że większe porcje zostawiła dla mnie. I udało się, wbrew wszelkim przeciwnościom, a wkrótce pozostało tylko kwilenie. Ten triumf został osiągnięty z pomocą jakości samego jedzenia, które było idealnie wyważone pod względem przypraw i czasu gotowania oraz nieokreślonej słuszności gotowania w piecu opalanym drewnem. Entuzjastycznie zaznaczyliśmy to pole. To było radosne zaznaczenie.

Kredyty: Dostarczone zdjęcie; Autor: Fitch O´Connell;

Co dalej? Zapytaliśmy przyjaznego kelnera, co by poleciła i tak się stało, że niebiańska tarte de chila wylądowała przed nami. Nie pozostała tam bezczynnie przez długi czas. Każdy z nas ma specjalne miejsce na tarte de chila i tak też się stało. Mniam mniam mniam mniam.

To skłoniło nas do poszukiwań po posiłku. Po drodze z samochodu zauważyliśmy warzywniak sprzedający chila i nagle ogarnęła nas ochota, aby kupić trochę i spędzić następny tydzień na robieniu tart, bolinhos i dżemów z naszym nowym najlepszym przyjacielem, Cucurbita ficifolia. Niestety, warzywniak był już wtedy zamknięty. Na niewielkim placu nad kościołem znajdował się mały niedzielny targ, więc rozejrzeliśmy się po nim i, oczywiście, był tam stragan z owocami i warzywami... i chili. Ale nie było tam nikogo, kto mógłby zaspokoić nasze potrzeby. Inni straganiarze wzruszyli ramionami, gdy zapytaliśmy, gdzie mogą być. Może późny lunch? Zatrzymaliśmy się na chwilę, przyglądając się misternie rzeźbionym, ręcznie robionym laskom, z pół okiem nieustannie skierowanym na niezajęty stragan z warzywami. Żadnych oznak aktywności. Domyśliliśmy się, że czekali, aż odejdziemy, zanim się pojawimy. Wiedzieli, czego chcieliśmy, i nie mieli zamiaru pozwolić nam, łatwowiernym przybyszom, dostać w swoje ręce ich cenne tykwy. To wyjaśnienie miało sens. Sami byśmy tak zrobili. Nieważne. Nasz lokalny targ odbędzie się we wtorek. Na pewno będą mieli to, czego chcemy, a jako miejscowi chętnie podzielą się z nami owocami swojej pracy. Oczywiście, że się podzielą.


Author

Fitch is a retired teacher trainer and academic writer who has lived in northern Portugal for over 30 years. Author of 'Rice & Chips', irreverent glimpses into Portugal, and other books.

Fitch O'Connell